5 stycznia 2014

Jak fazować

Z okazji sprzecznych opinii na temat najnowszego Hobbita dochodzących moich uszu trzeba by było przedstawić jakąś „obiektywną ocenę” – prawdę, która być może leży pomiędzy wypowiedziami wyrażającymi ekscytację, a krytyką płonącą znudzeniem. Nie jestem do końca pewna, czy moje pozytywne nastawienie do najnowszej produkcji spowodowane jest rosnącą fazą, czy na odwrót.




Od początku premiery Pustkowia Smauga na facebookowym wallu regularnie wyskakują mi posty znajomych wyrażające rozczarowanie i dyssatysfakcję z seansu, co napotkało niemałe zaskoczenie z mojej strony. Przecież film był naprawdę rewelacyjny i za nic w świecie nie mogłam zrozumieć tego osądu.

Na początku była nuda

Faktycznie, ujrzenie pierwszej części nie dostarczyło mi przewidywanej przyjemności. Jako, że nigdy dotąd nie byłam szczególną fanką twórczość Tolkiena, to gubiłam się nieco w zapamiętaniu i rozpoznawaniu bohaterów – po prostu wcześniej nie przepadałam za tym typem fantasy i przy Niezwykłej Podróży rzeczywiście trochę się znudziłam, zwłaszcza, że na ekranie przez pół seansu mi jedli, a potem kolejne pół szli i szli, co rozmyło mi kompletnie jakąś właściwą akcję i twisty. Ma to jakieś uzasadnienie, w końcu postanowiono rozbić drobną powieść na 3 niemal dłuuugie filmy, a nie jesteśmy przyzwyczajeni do tego typu zabiegów. Co prawda lektura książki dopiero przede mną, ale nie trzeba być wytrawnym literatem, żeby dojrzeć niepotrzebne dłużyzny.

Panie, czego pan hejtujesz

Jak już wspomniałam, pierwsza część nie zdobyła mojego serca. Natomiast druga całkowicie zmieniła moje nastawienie do historii o Śródziemiu. Urzekła mnie dynamika, taka intensywność kolorów i wciągające zakończenie wywołujące ochotę na więcej. W związku z tym zaskoczyła mnie powszechna opinia, że film capił nudą, że nic się nie działo, że szału nie było, czego zwyczajnie nie czaję, zwłaszcza, że na filmwebie
ocena Pustkowia Smauga oscyluje wokół cyfry 8. To świetny werdykt, zatem skoro tyle osób psioczy, to skąd taka wysoka liczba? Być może przez pewną hermetyczność, która otacza twórczość Tolkiena niemogącą trafić do każdego widza. I może rzeczywiście tak niewielką powieść można by było zmieścić w jednym filmie, a nie 3, co nie uniknęło zbędnych wypełniaczo-rozciągaczy nadających im nudnawe zabarwienie.


To po prostu dobry film

Podoba mi się, że Jackson prowadzi obraz Hobbita w takim pięknym, baśniowym klimacie. Nie jest to film dla małych dzieci, ale też nie jest jakimś nie wiadomo jak dojrzałym kinem. Przez swoją barwność i zabawne gagi nadaje pewnego familijnego klimatu mogącego przyciągnąć widza w każdym wieku. Wspaniałe detale, rewelacyjne efekty specjalne, smakowite żarcie – filmowcy zadbali o każdy szczegół czyniąc swoje dzieło
zapadającym w pamięć swoim rozmachem.

Skąd zatem faza?
Zakup nr 1

W życiu się jej nie spodziewałam. Wybrałam się do kina przede wszystkim dla Smauga, a dokładnie dla aktora, który wcielił się w jego rolę – był to bowiem Benedict Cumberbatch, czyli tytułowy bohater mojego ukochanego Sherlocka (w którym zresztą gra z Martinem Freemanem jako Watsonem, w Hobbicie wciela się on w Bilbo). To głównie on był sprawcą narodzin ów fazy, gdyż fenomenalnie wykonał swoją robotę. Rzadko kiedy mamy okazję obserwować potężnego, mówiącego smoka wykreowanego tak fantastycznie. Twórcy raz powiedzieli, że wokół Cumberbatcha zazwyczaj roztacza się aura arogancji, zatem uznali, że byłby najlepszym odtwórcą roli prastarego gada, a sam aktor spędzał godziny w londyńskim zoo, by zaobserwować zachowanie węży i maksymalnie wczuć się w swoją rolę.

Jak faza to i zakupy

Zakup nr 2
Razem z siostrą bardzo łatwo popadamy w stadium ekscytacji daną marką. W związku z tym faktem nie mogłyśmy się powstrzymać od długich rozmów na temat uniwersum Tolkiena i, co najważniejsze, z tej okazji powynosiłyśmy parę rzeczy z najbliższego Empiku nieustannie się jarając. W najbliższym czasie mam zamiar intensywnie skonsumować treść poniższych książek, by jeszcze bardziej zgłębić się w tajemniczy świat podróży hobbita i krasnoludów.

Zakup nr 3 i 4
Fazowałam jako dziecko i tak mi zostało. To fantastyczne uczucie mające wiele zalet – temat rozmów długo nie wygasa, w dodatku w moim wypadku powoduje to rozszerzanie poziomu wiedzy na każdy temat, który chociaż w najmniejszy sposób ma jakiś związek z „obfazowywaną” marką. Wadą jest nieustanne kupowanie wszystkiego stuffu jaki mi wpadnie w ręce, no ale wszystko ma swoje konsekwencje. 

Gorąco polecam fazować – bo po co czym innym zaprzątać umysł?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz