Powszechna opinia o wadach najnowszej produkcji Davida Cage’a
skutecznie odstraszyła mnie od premierowego zakupu Beyond: Two Souls.
Naczytałam się hejtów dotyczących linii fabularnej, nieusatysfakcjonowanych
krzyków znudzenia, a także niespotykanych rozbieżności ocen wahających się
między 5 a 9. Kolejny raz zmierzyłam się osobiście z wyjątkową twórczością
Studia Quantic Dream co rozwiało targające mną wątpliwości.
Dwie dusze
Jodie Holmes jest naszą główną
bohaterką (graną przez Ellen Page), która od urodzenia pozostaje nierozerwalnie
połączona z tajemniczą duszą żyjącą z nią w symbiozie. Cała produkcja jest
zlepkiem chapterów życia dziewczęcia ułożonych w achronologiczny sposób, co
nadaje trochę dodatkowej tajemniczości mącąc jednak nieco w głowie gracza. Jej
problemy wychowawcze powodują jej przekazanie organizacji zajmującej się
zjawiskami paranormalnymi, na której czele stoi Nathan Dawkins (Willem Dafoe) przejmujący
opiekę nad małą Jodie aż do osiągnięcia dorosłości. Choć decyzje w tej
produkcji nie mają większego znaczenia, to wszystkie chaptery łączą się w pewną
całość nadając sens historii (lub według niektórych najwyraźniej nie).
Się dobrze patrzy
To, co jest niezaprzeczalnym
atutem twórczości Cage’a jest pedantyczna dbałość o szczegóły. Gra to jeden z najpiękniejszych graficznie tytułów minionej generacji śmiało zahaczający o
nową tą niecodziennie dopieszczoną mimiką twarzy, każdą zmarszczką czy rewelacyjnym
potem i łzami spływającymi po ciele. W tej materii jest to istny majstersztyk
nie omijając niesamowitej fizyki ubrań i włosów, która bije na głowę wszystkie
inne tytuły. Nasza bohaterka z rozdziału na rozdział porusza się zupełni inaczej
dostosowywując się do atmosfery panującej w scenie – garbi się załzawiona po
jakimś nieszczęściu czy nieregularnie pędzi w strachu przed demonami. Za każdym
razem jest też inaczej ubrana i obcięta, co także dodaje pewnej autentyczności.
Fajnie zrobiono małą wersję Ellen Page, nad którą przez niemal połowę gry mamy
kontrolę. Spragnieni widoków miażdżących efektów wizualnych na pewno się tutaj odnajdą, gdyż w tej
materii Cage uniknął wszelkich wad.
Tak miało być
Wszyscy zgodnie możemy
stwierdzić, że gameplay to ubóstwo nad ubóstwami. Nie da się ukryć, że to gra
nieco casualowa, więc sposób rozgrywki powinien trafić przede wszystkim do
niezaznajomionych z grami wideo. Całość polega głównie na trzeciooosobowych spacerach
lewym analogiem okazjonalnie doprawionych wychylaniem prawego w pseudo QTE, niestety
czasem nie wiadomo w którą stronę, ale nawet całe pasmo porażek nie kończy się
śmiercią. Poza sprawowaniem kontroli nad Jodie w nasze łapska dostaje się
również związana z nią dusza – Aiden. W niego także możemu się wcielić
przekraczając ściany czy rozwalając okna kiedy dziewczyna nie potrafi. Nie
liczcie jednak na podglądanie lasek w szatniach, gdyż władzę nad Aidenem przejmujemy
tylko w poszczególnych przypadkach przewidzianych przez twórców nie pozwalając
nam często na wiele. Szkoda, że znowu dostaliśmy po oczach liniowością i
zabrano nam możliwość jakiejkolwiek większej eksploracji i własnego wyboru sposobów
dojścia do celu – używamy niestety tylko tych obiektów, nad którymi widnieje
biała kropeczka informująca nas o możliwości interakcji. Ale co ciekawe, gra
nie nudzi ani na moment – wyruszymy na przejażdżkę konną, przemierzymy
zaśnieżone krainy na nartach, a także wskoczymy za ster łodzi podwodnej, zatem
interesująca różnorodność została zachowana. W pewnych momentach może trochę
słabe dla hardkorówców, trzeba jednak pamiętać, że nie jest to gra dla
wszystkich. To jest ten moment, kiedy wszyscy narzekają, ale ja pytam: o co
k%&@a chodzi?! Przecież tak ją zapowiedziano i taka miała być, zatem nikt
nie powinien być zaskoczony. To bardziej filmowe doświadczenie i poznawanie
ciekawej, choć z potknięciami, historii. Na to się więc przygotujcie, jeśli nie
dane Wam było jeszcze zmierzyć się z Beyondem.
Hans Zimmer? Biorę
Czymś, co jest zazwyczaj w grach
niedoceniane (w tym wypadku przekrzyczane splunięciami na inne warstwy
artystyczne) jest w tym wypadku podkład dźwiękowy. Od samego dema trwam w
oczarowaniu jego kunsztu i wielkości, bo w końcu skomponował go sam Hans Zimmer
w kooperacji z Lorne Balfe. Wypadła z tego przewspaniała i wzruszająca
mieszanka nadająca dodatkowej filmowości i przede wszystkim tajemnic i
wzruszenia. OST ten trafił na listę moich fejwów swoim pięknym, lirycznym brzmieniem z
domieszką akcji i strachu, a w mojej głowie rozbrzmiewa nieustannie snując
wyobrażenia siebie w skórze Jodie.
Wczuj się, a zrozumiesz
Jak już mówiłam, nie jest to
historia dla każdego. Do tego tytułu trzeba się przygotować, zwłaszcza, jeśli
wielbi się jedynie wartkie filmy akcji wyśmiewając dramaty i głębsze opowieści.
To prawda – w warstwie
fabularnej Two Souls nieraz wymięka, pozostawiając w
umyśle dręczące sprzeczności i wywołując wyrazy politowania nad prowadzeniem
historii jak gdyby Cage zaliczył na szybko poradnik „Jak zostać reżyserem”, ale
jeśli olejecie te potknięcia wsłuchacie się odpowiednio w dźwięk tej opowieści
i wyjątkową magię to zrozumiecie, że przeżyliście jedno z piękniejszych
doświadczeń minionej generacji konsol.
P.S. Cage zapowiadał nam wiele emocji, ale spełnił swą obietnicę w niewielkim stopniu. Ja, jako człowiek wrażliwy, rzadko kiedy poczułam większe wzruszenie, bardziej politowanie. Może trochę za dużo negatywnych scen wywołujących u Jodie potok łez (tak naprawdę to w każdej), co w pewnym momencie przestaje ruszać. Wielokrotnie podczas kontemplacji odnosiłam wrażenie, że Cage stoi nade mną i sapie do ucha teksty typu "CZUJ EMOCJE, NO CZUJ!", ale zdarzyło mi się czasem go posłuchać. Ostateczna scena i jej twist poruszył mnie jednak tak bardzo, że długo płakałam roztrzęsiona. No dobra, Dave, coś tam ci wyszło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz