26 stycznia 2014

Między duszą a ciałem

Powszechna opinia o wadach najnowszej produkcji Davida Cage’a skutecznie odstraszyła mnie od premierowego zakupu Beyond: Two Souls. Naczytałam się hejtów dotyczących linii fabularnej, nieusatysfakcjonowanych krzyków znudzenia, a także niespotykanych rozbieżności ocen wahających się między 5 a 9. Kolejny raz zmierzyłam się osobiście z wyjątkową twórczością Studia Quantic Dream co rozwiało targające mną wątpliwości.


Dwie dusze

Jodie Holmes jest naszą główną bohaterką (graną przez Ellen Page), która od urodzenia pozostaje nierozerwalnie połączona z tajemniczą duszą żyjącą z nią w symbiozie. Cała produkcja jest zlepkiem chapterów życia dziewczęcia ułożonych w achronologiczny sposób, co nadaje trochę dodatkowej tajemniczości mącąc jednak nieco w głowie gracza. Jej problemy wychowawcze powodują jej przekazanie organizacji zajmującej się zjawiskami paranormalnymi, na której czele stoi Nathan Dawkins (Willem Dafoe) przejmujący opiekę nad małą Jodie aż do osiągnięcia dorosłości. Choć decyzje w tej produkcji nie mają większego znaczenia, to wszystkie chaptery łączą się w pewną całość nadając sens historii (lub według niektórych najwyraźniej nie).

Się dobrze patrzy

To, co jest niezaprzeczalnym atutem twórczości Cage’a jest pedantyczna dbałość o szczegóły. Gra to jeden z najpiękniejszych graficznie tytułów minionej generacji śmiało zahaczający o nową tą niecodziennie dopieszczoną mimiką twarzy, każdą zmarszczką czy rewelacyjnym potem i łzami spływającymi po ciele. W tej materii jest to istny majstersztyk nie omijając niesamowitej fizyki ubrań i włosów, która bije na głowę wszystkie inne tytuły. Nasza bohaterka z rozdziału na rozdział porusza się zupełni inaczej dostosowywując się do atmosfery panującej w scenie – garbi się załzawiona po jakimś nieszczęściu czy nieregularnie pędzi w strachu przed demonami. Za każdym razem jest też inaczej ubrana i obcięta, co także dodaje pewnej autentyczności. Fajnie zrobiono małą wersję Ellen Page, nad którą przez niemal połowę gry mamy kontrolę. Spragnieni widoków miażdżących efektów wizualnych  na pewno się tutaj odnajdą, gdyż w tej materii Cage uniknął wszelkich wad.

Tak miało być

Wszyscy zgodnie możemy stwierdzić, że gameplay to ubóstwo nad ubóstwami. Nie da się ukryć, że to gra
nieco casualowa, więc sposób rozgrywki powinien trafić przede wszystkim do niezaznajomionych z grami wideo. Całość polega głównie na trzeciooosobowych spacerach lewym analogiem okazjonalnie doprawionych wychylaniem prawego w pseudo QTE, niestety czasem nie wiadomo w którą stronę, ale nawet całe pasmo porażek nie kończy się śmiercią. Poza sprawowaniem kontroli nad Jodie w nasze łapska dostaje się również związana z nią dusza – Aiden. W niego także możemu się wcielić przekraczając ściany czy rozwalając okna kiedy dziewczyna nie potrafi. Nie liczcie jednak na podglądanie lasek w szatniach, gdyż władzę nad Aidenem przejmujemy tylko w poszczególnych przypadkach przewidzianych przez twórców nie pozwalając nam często na wiele. Szkoda, że znowu dostaliśmy po oczach liniowością i zabrano nam możliwość jakiejkolwiek większej eksploracji i własnego wyboru sposobów dojścia do celu – używamy niestety tylko tych obiektów, nad którymi widnieje biała kropeczka informująca nas o możliwości interakcji. Ale co ciekawe, gra nie nudzi ani na moment – wyruszymy na przejażdżkę konną, przemierzymy zaśnieżone krainy na nartach, a także wskoczymy za ster łodzi podwodnej, zatem interesująca różnorodność została zachowana. W pewnych momentach może trochę słabe dla hardkorówców, trzeba jednak pamiętać, że nie jest to gra dla wszystkich. To jest ten moment, kiedy wszyscy narzekają, ale ja pytam: o co k%&@a chodzi?! Przecież tak ją zapowiedziano i taka miała być, zatem nikt nie powinien być zaskoczony. To bardziej filmowe doświadczenie i poznawanie ciekawej, choć z potknięciami, historii. Na to się więc przygotujcie, jeśli nie dane Wam było jeszcze zmierzyć się z Beyondem.

Hans Zimmer? Biorę

Czymś, co jest zazwyczaj w grach niedoceniane (w tym wypadku przekrzyczane splunięciami na inne warstwy artystyczne) jest w tym wypadku podkład dźwiękowy. Od samego dema trwam w oczarowaniu jego kunsztu i wielkości, bo w końcu skomponował go sam Hans Zimmer w kooperacji z Lorne Balfe. Wypadła z tego przewspaniała i wzruszająca mieszanka nadająca dodatkowej filmowości i przede wszystkim tajemnic i wzruszenia. OST ten trafił na listę moich fejwów  swoim pięknym, lirycznym brzmieniem z domieszką akcji i strachu, a w mojej głowie rozbrzmiewa nieustannie snując wyobrażenia siebie w skórze Jodie.

Wczuj się, a zrozumiesz

Jak już mówiłam, nie jest to historia dla każdego. Do tego tytułu trzeba się przygotować, zwłaszcza, jeśli wielbi się jedynie wartkie filmy akcji wyśmiewając dramaty i głębsze opowieści. To prawda – w warstwie
fabularnej Two Souls nieraz wymięka, pozostawiając w umyśle dręczące sprzeczności i wywołując wyrazy politowania nad prowadzeniem historii jak gdyby Cage zaliczył na szybko poradnik „Jak zostać reżyserem”, ale jeśli olejecie te potknięcia wsłuchacie się odpowiednio w dźwięk tej opowieści i wyjątkową magię to zrozumiecie, że przeżyliście jedno z piękniejszych doświadczeń minionej generacji konsol.

P.S. Cage zapowiadał nam wiele emocji, ale spełnił swą obietnicę w niewielkim stopniu. Ja, jako człowiek wrażliwy, rzadko kiedy poczułam większe wzruszenie,  bardziej politowanie. Może trochę za dużo negatywnych scen wywołujących u Jodie potok łez (tak naprawdę to w każdej), co w pewnym momencie przestaje ruszać. Wielokrotnie podczas kontemplacji odnosiłam wrażenie, że Cage stoi nade mną i sapie do ucha teksty typu "CZUJ EMOCJE, NO CZUJ!", ale zdarzyło mi się czasem go posłuchać. Ostateczna scena i jej twist poruszył mnie jednak tak bardzo, że długo płakałam roztrzęsiona. No dobra, Dave, coś tam ci wyszło.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz