Z okazji sprzecznych opinii na temat najnowszego Hobbita dochodzących
moich uszu trzeba by było przedstawić jakąś „obiektywną ocenę” – prawdę, która
być może leży pomiędzy wypowiedziami wyrażającymi ekscytację, a krytyką płonącą
znudzeniem. Nie jestem do końca pewna, czy moje pozytywne nastawienie do
najnowszej produkcji spowodowane jest rosnącą fazą, czy na odwrót.
Od początku premiery Pustkowia Smauga na facebookowym wallu regularnie wyskakują mi posty znajomych wyrażające rozczarowanie i dyssatysfakcję z seansu, co napotkało niemałe zaskoczenie z mojej strony. Przecież film był naprawdę rewelacyjny i za nic w świecie nie mogłam zrozumieć tego osądu.
Na początku była nuda
Faktycznie, ujrzenie pierwszej
części nie dostarczyło mi przewidywanej przyjemności. Jako, że nigdy dotąd nie
byłam szczególną fanką twórczość Tolkiena, to gubiłam się nieco w zapamiętaniu
i rozpoznawaniu bohaterów – po prostu wcześniej nie przepadałam za tym typem
fantasy i przy Niezwykłej Podróży rzeczywiście trochę się znudziłam, zwłaszcza,
że na ekranie przez pół seansu mi jedli, a potem kolejne pół szli i szli, co
rozmyło mi kompletnie jakąś właściwą akcję i twisty. Ma to jakieś uzasadnienie,
w końcu postanowiono rozbić drobną powieść na 3 niemal dłuuugie filmy, a nie
jesteśmy przyzwyczajeni do tego typu zabiegów. Co prawda lektura książki
dopiero przede mną, ale nie trzeba być wytrawnym literatem, żeby dojrzeć niepotrzebne
dłużyzny.
Panie, czego pan hejtujesz
Jak już wspomniałam, pierwsza
część nie zdobyła mojego serca. Natomiast druga całkowicie zmieniła moje nastawienie
do historii o Śródziemiu. Urzekła mnie dynamika, taka intensywność kolorów i
wciągające zakończenie wywołujące ochotę na więcej. W związku z tym zaskoczyła
mnie powszechna opinia, że film capił nudą, że nic się nie działo, że szału nie
było, czego zwyczajnie nie czaję, zwłaszcza, że na filmwebie
ocena Pustkowia
Smauga oscyluje wokół cyfry 8. To świetny werdykt, zatem skoro tyle osób
psioczy, to skąd taka wysoka liczba? Być może przez pewną hermetyczność, która
otacza twórczość Tolkiena niemogącą trafić do każdego widza. I może rzeczywiście
tak niewielką powieść można by było zmieścić w jednym filmie, a nie 3, co nie uniknęło
zbędnych wypełniaczo-rozciągaczy nadających im nudnawe zabarwienie.
To po prostu dobry film
Podoba mi się, że Jackson
prowadzi obraz Hobbita w takim pięknym, baśniowym klimacie. Nie jest to film
dla małych dzieci, ale też nie jest jakimś nie wiadomo jak dojrzałym kinem.
Przez swoją barwność i zabawne gagi nadaje pewnego familijnego klimatu mogącego
przyciągnąć widza w każdym wieku. Wspaniałe detale, rewelacyjne efekty
specjalne, smakowite żarcie – filmowcy zadbali o każdy szczegół czyniąc swoje
dzieło
zapadającym w pamięć swoim rozmachem.
Skąd zatem faza?
Zakup nr 1 |
W życiu się jej nie spodziewałam.
Wybrałam się do kina przede wszystkim dla Smauga, a dokładnie dla aktora, który
wcielił się w jego rolę – był to bowiem Benedict Cumberbatch, czyli tytułowy
bohater mojego ukochanego Sherlocka (w którym zresztą gra z Martinem Freemanem
jako Watsonem, w Hobbicie wciela się on w Bilbo). To głównie on był sprawcą
narodzin ów fazy, gdyż fenomenalnie wykonał swoją robotę. Rzadko kiedy mamy
okazję obserwować potężnego, mówiącego smoka wykreowanego tak fantastycznie.
Twórcy raz powiedzieli, że wokół Cumberbatcha zazwyczaj roztacza się aura
arogancji, zatem uznali, że byłby najlepszym odtwórcą roli prastarego gada, a
sam aktor spędzał godziny w londyńskim zoo, by zaobserwować zachowanie węży i
maksymalnie wczuć się w swoją rolę.
Jak faza to i zakupy
Zakup nr 2 |
Razem z siostrą bardzo łatwo
popadamy w stadium ekscytacji daną marką. W związku z tym faktem nie mogłyśmy
się powstrzymać od długich rozmów na temat uniwersum Tolkiena i, co
najważniejsze, z tej okazji powynosiłyśmy parę rzeczy z najbliższego Empiku
nieustannie się jarając. W najbliższym czasie mam zamiar intensywnie
skonsumować treść poniższych książek, by jeszcze bardziej zgłębić się w
tajemniczy świat podróży hobbita i krasnoludów.
Zakup nr 3 i 4 |
Fazowałam jako dziecko i tak mi
zostało. To fantastyczne uczucie mające wiele zalet – temat rozmów długo nie
wygasa, w dodatku w moim wypadku powoduje to rozszerzanie poziomu wiedzy na każdy
temat, który chociaż w najmniejszy sposób ma jakiś związek z „obfazowywaną”
marką. Wadą jest nieustanne kupowanie wszystkiego stuffu jaki mi wpadnie w
ręce, no ale wszystko ma swoje konsekwencje.
Gorąco polecam fazować – bo po co czym innym zaprzątać umysł?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz