Welcome
to Seattle
Od
pierwszych chwil obcowania z tą produkcją mamy pewność, że Delsin to wyjątkowa
postać. Już od samego początku jego charyzma i wyluzowany charakter przypadł mi
do gustu, jako że niewiele mamy do czynienia z tak bardzo wyrazistymi
postaciami w grach wideo. Nasz bohater to utalentowany i młody twórca graffiti
o stosownie hipsterskim wyglądzie będącym młodszym bratem policjanta. Reggie to
z kolei jego moralizator i pomocnik w panowaniu nad porządkiem. Oboje wiedzą,
że objęcie mocy w posiadanie przez Delsina narobi mu problemów i wywoła wiele
kontrowersji, ale za ich pomocą decydują się podjąć walkę z organizacją D.U.P.
A konkretnie z jej szefową, Brooke Augustine, która trudni się fachem zamykania
„bioterrorystów” i oddzielania ich od „normalnych”. Ruda i wredna z mordy, więc
wszystko jasne.
Sucker
Punch wyraźnie chwali się osiągniętym przez siebie statusem jednej z pierwszych
dużych gier na najnowszą konsolę Sony. Poza mega naturalnymi animacjami mamy tu
do czynienia z otwartym i, choć niepozostającym bez wad, ładnym światem ze
zmienną pogodą i czasem. Można by się tu przyczepić do jego „żywości”, bo
przechodniów jest bardzo niewiele, w dodatku wykonani zostali na kształt możliwości
bardziej PS3 niż PS4. Ów świat po raz trzeci otwarty jest tylko pozornie, bo
kolejny raz nie ma opcji wolnego wchodzenia do budynków i pomieszczeń –
wszystko dzieje się na ulicach lub dachach nie dając nam większej władzy nad
działaniem. Nie zabrakło także bugów typu chwilowe utknięcie w ścianie, czy
ścinka w postaci nieustannego biegu Reggie’go wokół Delsina. To się mogło zdarzać
jeszcze rok temu, ale skoro mówimy tutaj o potężnych doznaniach wizualnych
mocarnej grafiki wkraczającej w fotorealizm to takie kwiatki powinny być
wyeliminowane całkowicie albo chociaż do absolutnego minimum.
Pochwalić
muszę przede wszystkim kreacje postaci. Nie tylko główna z nich została
obdarzona unikalną osobowością i designem – podczas gry wyjątkowo rzucają się w
oczy charaktery rozważnego Reggie’go, impulsywnej Fetch, czy zamkniętego w
sobie Eugene’a. Każdy z nich nie dość, że się wyróżnia wizualnie, to
reprezentuje zupełnie inną stronę całej produkcji dodając jej wielowątkowości i
możliwości wyborów na ich korzyść lub nie. Za to duży plus deweloperom, bo
nieczęsto mamy okazję poznać portrety postaci nie mniej intrygujących od głównej.
Moc
betonu, wideo i papieru
Jeśli
ktoś po poprzednich odsłonach serii sądził, że moc Cole’a jest zajebista i
wymiata, to po zabawie z Second Son zorientuje się w jak wielkim był błędzie. Moce
to bezsprzecznie główny motor całej gry nienudzący ani na chwilę. Wraz z postępem
gry otrzymamy ich aż cztery, więc jest w czym wybierać – choć czasem nawet
trudno się zdecydować którą aktualnie się posłużyć. Każdą z nich możemy
upgrade’ować wydłużając ich poszczególne działanie czy rozszerzając o kolejne
możliwości. Używanie ich dostarcza nieskończonej radochy, jednak musicie
wiedzieć, że moce i grafika to właściwie jedyne mocne strony całej produkcji.
Po raz trzeci dostaliśmy dość monotonny gameplay niewnoszący nic nowego do
serii – i znowu musimy rozwalać tych złych gdzie popadnie, by wyzwolić dzielnię
i za każdym razem robimy to tak samo. Nie brakło również różnych zadań
pobocznych, z których skorzystałam wyłącznie na początku jedynie w celu
wypróbowania. Nie powiem, że nie bawiło mnie użycie Dualshocka jako puszki z
farbą, by popełnić jedno czy drugie propagandowe grafitti, ale ileż można
rozwalać kamery D.U.P-owców czy sprzątać dilerów narkotyków. Zdecydowanie
niefajnie, że twórcy znów zdobyli się na tę oklepaną i żmudną formułę dającą
fun jedynie na początku. Szkoda, że nie zaczerpnięto rozwiązań z takiego GTA,
co uczyniłoby tę serię bezkonkurencyjną w swoim gatunku.
Powróciła
także karma. To dość konkretny atrybut całej serii z racji tego, że w grach
wideo nie mamy zbyt wielu okazji do wcielenia się w czarny charakter (choć wybrałam
jednak dobro – czasem trzeba być innym niż w rzeczywistości). Różne warianty
postępowania podobno pozwalają na poznanie różnych torów prowadzenia historii,
ale póki co nie miałam okazji sprawdzić.
Jakość
na horyzoncie
InFamous:
Second Son jest dla mnie w tej chwili niewątpliwym liderem jeśli chodzi o
produkcję na najnowszą generację. Rewelacyjnie wykorzystuje możliwości
raczkującego dziecka Sony pozwalając nam na niezłą zabawę samym padem – podczas
malowania grafitti trzeba czasem faktycznie nim potrząsnąć, by rozmieszać
farbę, a z wbudowanego głośniczka usłyszymy towarzyszący temu dźwięk. Szkoda
jednak, że Sucker Punch produkuje historie do bólu liniowe i przewidywalne czy
po prostu nie zapadające w pamięci. Nawet mój totalnie ulubiony bohater gier na
ten moment, Delsin, nie wyniósł gry na wyżyny jakościowe. Całość ogólnie
dostarczyła mi wiele godzin zabawy i radochy z konsumowania uroków nowej
generacji, ale pewny jest fakt, że o nominację na grę roku nie ma nawet co
marzyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz