Na wstępie sorasy za ułomną częstotliwość
postów, ale do tych paru sztuk, co tu paczą czasem: dużo nauki mam, wybaczcie.
Wspominałam już swojego czasu o
potędze reklamy zawartej w wyjątkowych zwiastunach gier i zdanie moje wciąż
podtrzymuję. Właściwie to jak inaczej zachęcić do kupna, jeżeli nie wzbudzeniem
jakiejkolwiek emocji?
Taka emocja (zwłaszcza u mnie)
jeśli jest silna, to prowadzi do potrzeby. PALĄCEJ potrzeby posiadania
przedstawianego produktu. Tym razem jest to zbliżający się Batman: Arkham
Origins (25 X premiera) i jego trailer, który najprawdziwiej chwycił mnie za serce
– w komentarzach krążących po necie znalazło się nierzadko porównanie do efektu
„traileru Dead Island”. To spot
telewizyjny, a co za tym idzie, krótki, ale całkowicie wystarczająco ukazujący
historię pewnego legendarnego bohatera, który z osieroconego chłopca przemienia
się w żądnego sprawiedliwości protektora Gotham City.
Cel twórców został
osiągnięty, bo sprawili, że tuż po premierze pędzę po swój egzemplarz, który,
choć był przeze mnie planowany, miał zostać nabyty po zejściu z ceny. Tym razem –
shut up and take my money.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz